WIESŁW
KĘPIŃSKI
MOJE
FOKSAL
Postanowienie
przyszło nagle i pomyślałem sobie że tak jak Stawisko tak i
Foksal były dla mnie miejscami znaczącymi, związanymi z moim i
moich rodzin życiem.
Dziś
kamienica nasza, opuszczona przez wszystkich - dogorywa. Brama
zamknięta, okna zamurowane albo zabite dechami. Podwórko -
studnia martwe. Nawet koty piwniczne wyniosły się. Nic już nie ma
z tego co było kiedyś: ludzi, zwierząt, głosów...
Ale
wróbmy do dawnych lat pełnych życia, sadzy, stęchlizny.
Płyną lata pięćdziesiąte, potem sześćdziesiąte i dalej...
Chciałem
zacytować w całości reportaż zamieszczony w gazecie Sztandar
Młodych, o naszym życiu w „kajucie”. Ale dziś, kiedy to
czytam, ten wywiad, widzę że jest banalny, propagandowy, źle
napisany i kłamliwy. Jakaś panieneczka młoda redaktorka, napisała
jak umiała. Śmieszy mnie takie zdanie wypowiedziane rzekomo przez
moją żonę: „trafiłam do jego serca VIA żołądek.” Tak
trudno było napisać PRZEZ żołądek! Wywiad ukazał się w dniu
święta kobiet 8 marca p.t. „Rogaliki na śniadanie” (1962 rok).
Z
tego wywiadu wynikało, że nasze małżeństwo żyje szczęśliwie i
z nadzieją patrzy w świetlaną przyszłość.
A
tu dziupla 16 m. kw., bez centralnego ogrzewania, ciepłej wody i bez
gazu. Dwie pracujące osoby nie mogą wyżywić się w trójkę.
Ciągle „siedzimy” w kieszeni Jarosława. Kiedyś przyjechałem
ze Stawiska bez zapomogi. Nie mogłem wyksztusić aby Jarosława o
nią poprosić. Kochana żona robi mi awanturę. Miałem dosyć
„przygody powszechnej jak rogaliki na śniadanie”. To cytat z
gazety.
Rogaliki
skończyły się z chwilą kiedy opuściłem dom - Stawisko. Na
Foksal ciągła walka o chleb, węgiel, drewno na podpałkę. Zimą
na ścianach skrzy się szron. Ale żeby nie biadolić to mogę z
ręką na sercu przyznać, że miłość pozwalała jako tako
rozgrzać zimne łóżko i znosić przeciwności i trudy życia.
A może tak mi się zdawało.
● Ulica
Foksal kilka razy zmieniała nazwę.
Przed
wojną nosiła imię Pierackiego (Bronisław 1895-1934 minister spraw
wew. Zamordowany przez nacjonalistów ukraińskich). Za Polski
Ludowej miała jakiś czas nazwę „Młodzieży Jugosłowiańskiej”.
Grupa tej młodzieży pracowała przy odbudowie Warszawy. Chwała IM
za to. I wreszcie przywrócono - mam nadzieję że na zawsze -
nazwę FOKSAL.
● Zanim
dostaliśmy te 16
m. kw. (Foksal 13)
moją
narzeczoną odwiedzałem w tej kamienicy. Mieszkała z matką.
Parter. Jeden pokój, antresola i kuchnia. W pełni lata na
chwilę wpadał promyczek słońca.
To,
że dostaliśmy pokoik w tej samej kamienicy, gdzie mieszka od lat
moja (za chwilę) teściowa, wydaje mi się jakimś miłym trafem
albo przeznaczeniem.
Kiedy
odbywa się wesele w „lokalu” teściowej, jeszcze nie mamy
swojego kąta. Ale niedługo wszystko się ułoży. A więc wesele:
„Jest
teściowa i zięć
zięć
do pieszczot ma chęć”.
Aby
pomieścić wszystkich gości ( w tym nielichą ferajnę z Woli)
wyniesiono wszystkie meble, oprócz stołów i krzeseł -
oczywiście. Kiedy państwo młodzi przyjechali od fotografa, mogli
się na swoje honorowe miejsca dostać wyłącznie przez okno. Dobrze
że to parter – ale wysoki. Przydał się taboret. Szkoda, że nikt
nie zrobił zdjęcia jak panna młoda w białej, długiej sukni,
welonie na głowie i z wiązanką kwiatów wdrapuje się przez
okno. Gdzieś już o tym pisałem? Wiązanka spełniała rolę nie
tylko ku upiększeniu, ale również dyskretnie zakrywała
trochę widoczną już ciążę młodej mężatki.
Ciocia
Hania powiedziała kiedyś „pierwsze dziecko jest najczęściej
wcześniakiem”. A wianek na głowie panny młodej symbolizował
niewinność? A kiedy i jaki był „sierpień w lipcu?” To tylko
ja wiem.
Wreszcie
mamy nakaz na te swoje 16 m. kw. Odbieram pismo i jeden klucz do
mieszkania. Nie wkładam go do kieszeni, ale przez całą drogę z
kwaterunku na ul. Karowej do Foksal mocno go ściskam w dłoni. Skarb
to jakowyś? Było się z czego cieszyć!!!
W
tym (już naszym) pokoiku umarł niedawno samotny człowiek. Komisja
nie
mogła dostać się do środka, bo trup swoim ciałem blokował
drzwi. Okropna śmierć w samotności. Nie myślę długo nad tym,
biorę się za porządki. Za kilka dni komplet mebli za pieniądze
Jarosława zostanie rozstawiony.
Zapach
świeżego lakieru od stojących już jasnych mebli, zasłonki w
pikasy, jakieś drobiazgi. Wiadro na wodę, kubeł na pomyje,
pojemnik z węglem i nie byle jaka radość! Umarł człowiek, aby
inni mogli zająć jego miejsce i cieszyć się.
Wszystkim
naszym przyjaciołom i znajomym jest do nas
po
drodze. Wszystko jedno w jakim celu. Drzwi się nie zamykają.
● W
każdym pokoju - małym czy dużym - mieszka inna rodzina albo tylko
stare małżeństwa. Razem pięć rodzin. Wspólne: łazienka,
ubikacja. Wchodzę do tego wychodka i widzę trzy wyłączniki do
trzech różnych żarówek. Każda komuna ma swoje
światło. Nie myślę o tym że jeszcze trochę i będzie dla
starych jedno światło wiekuiste. Tymczasem nie wiem które
mam zapalić. Włączam wszystkie-ale widno.
● W
kuchni na końcu długiego korytarza mieszka stare małżeństwo.
Nasz gość idzie za potrzebą ciemnym korytarzem do ubikacji.
Pomylił drzwi. Otwiera któreś, potyka się, bo ciemno, maca
po miękkim meblu i nagle odzywa się kobiecy głos „Józiu,
to ty?” Wszystko się dobrze skończyło.
Kiedyś
tych sąsiadów, w nocy śpiących, zasypał wybuch sadzy. Rano
mąż Józio budzi się i widzi czarną twarz żony. Wpierw
przerażenie, potem śmiech. Ona spojrzała na męża też w czerni.
Śmieli się jak dzieci.
● W
holu, którego okno wychodzi na ciemne, szare podwórko
pracuje tylko w ciągu dnia - sąsiad szewc. Hol zamieniony na
rupieciarnie służy również za warsztat. Sąsiad szewc
naprawia obuwie. Słychać walenie młotkiem. Zydel skrzypi, a stary
człowiek wśród gratów jak on szare jest jak żywy
rekwizyt, do tej ponurej i ciemnej scenografii. Młotek jak zegar
wybija mijające godziny. Szewc coraz bardziej wtapia się w brudne,
zakurzone, bez kolorów miejsce. Niedługo umiera. Nie zdążyłem
bliżej go poznać, choćby zapamiętać jego twarz. Nic. Sama
szarość.
● W
innym pokoju inna para staruszków dociąga swoich ostatnich
ani. Wózek który ciągną toczy się coraz wolniej. On
malutki, na łysinie krymka, a może wełniana czapeczka zrobiona na
drutach przez troskliwą żonę? W domu ciągle zimno, nawet latem.
„Kochana” żona (słyszę przez ścianę) sztorcuje męża i
pogania aby szybciej obierał kartofle. Do czego się tak spieszyć?
Tylko patrzeć jak ksiądz zjawi się z ostatnim namaszczeniem.
Rozstawali się umierając z ulgą czy bólem?
● Mała
scenka związana z tym sąsiadem - malutkim człowieczkiem: Jarosław
wychodzi od nas i idzie długim korytarzem do wyjścia. Z
poprzecznego przedpokoju człapie sąsiad. Nie widzą się. Kiedy za
chwilę doszło do spotkania - Jarosław kichnął, jak z armaty.
Mały człowieczek bardzo się wystraszył, ale przeżył to nagłe
spotkanie z wielkoludem.
Dlaczego
teraz wyobrażam sobie tę scenę, albo dlaczego tak bym to chciał
widzieć. Że Jarosław to Jarosław a ten wystraszony to
Stryjkowski. Nie wiem.
P.s.:
Na zdjęciu, które zrobiłem pod Wawelem, stoją Jarosław i
pan Julian. Różnica wzrostu jest widoczna.
● Pewnego
dnia żona czymś mocno mnie zirytowała. Niewiele myśląc idę do
Kameralnej
od ulicy Kopernika, na wysokie stołki. Pierwszy raz zdarzyło mi się
że samotnie siedzę i patrzę przez duże okno na kino „Skarpa”.
Kelnerka podchodzi, przyjmuje zamówienie (50
gram
i coś na ząb). Po pewnym czasie zagląda przez moje ramię na mój
pusty kieliszek i cicho mówi: „Jakieś nieporozumienia w
domu?” Tak - odpowiadam i proszę o jeszcze jeden, na drugą
nóżkę.
Ta
miła kelnerka to się znała na rzeczy i ludziach.
Wracam
do domu - chciał nie chciał. Wchodząc do naszej bramy słyszę
taką gadkę (to nie była rozmowa) dwóch wstawionych facetów:
Idziesz? – pyta pierwszy. – Nie idę - odpowiada drugi. No to idź
– powiedział ten pierwszy. Najkrótszy dialog świata.
● Po
drugiej stronie klatki schodowej dalsi sąsiedzi. W jednym z pokoi, z
wyjściem również na mały ogródek, mieszka jakaś
para. Ona chuda jak szczapa - tak na Woli określano chude postury.
On taki jakiś zwyczajny nieszczęśnik. Z mojego okna mogę trochę
podglądać ich. I co widzę: biedaczysko siedzi przy okrągłym
stole, rękami obejmuje swoją skołataną głowę. A ten zły duch
krąży wokół niego. Po każdym zakręcie wali go w głowę.
Ta
zła, brzydka szczapa, jak figura wyrzeźbiona nieudolną ręką, nie
ma nic z człowieczeństwa, tym bardziej kobiety. Upiór.
Nagle
wychodzi ze swojego „apartamentu” na ogródek, wyciąga w
górę
chude
badyle, całą swoją brzydotę kieruje w stronę nieba, a może
słońca. O co się modli (jeśli modli?), o więcej siły aby
mocniej walić? Kto ją wysłucha? I po nich już ślad dawno
zaginął. Ta scena trochę kojarzy mi się ze sztuką „Moralność
pani Dulskiej” Tyle tylko, że Dulska zmusza męża, aby co jakiś
czas robił spacer naokoło stołu.
W
innym mieszkaniu mieszka z dwoma synami (mąż jej wcześnie się
zawinął) miła sąsiadka pani G. Pracuje jako barmanka w Kameralnej
od Foksal. Za dawnych czasów można było usiąść na wysokim
stołku i być w bliskim kontakcie z panią bufetową. Po środku
tego barku obrotowe urządzenie. Na szklanych półeczkach
różne (choć wybór mały) zakąski. Dziś już nie ma
tej „karuzeli”.
Kiedy
pani G. poszła na emeryturę, a synowie wyfrunęli na swoje, zaczęło
się jej życie w samotności. Sam na sam ze wspomnieniami. Warunki
bytowania szczególnie zimą przykre. Postanowiono, że pani G.
będzie pomieszkiwać raz u jednego a raz u drugiego z synów.
Mieszkanie po niej wynajęto obcym ludziom. Po jakimś czasie
sąsiadce sprzykrzyło się takie życie. Zapragnęła wrócić
na Foksal— na stare śmiecie. Co było robić? Wymówiono
ludziom wynajem. Synowie doprowadzili mieszkanie do porządku,
zwieźli na powrót jej rzeczy. Matka szczęśliwa. Nie długo
się cieszyła. Po dwóch tygodniach umiera.
I
poco było tyle zachodu - narzekają synowie. Ja myślę, że to jest
zrozumiałe (poszukiwanie straconego czasu) choć tragiczne.
Może
i ja kiedyś, na koniec życia, zapragnę choć na trochę pożyć w
swoim dawnym pokoju na poddaszu. Z widocznymi przez okno starymi
dębami i sosnami. Nawet jeśli nie będzie jak przed laty - bo nie
będzie - bez bliskich, bez piesków, bez sroczki, to zawsze
będzie to znaczyło jedno — STAWISKO.
● FOKSAL
To
jedyna taka ulica w Warszawie. Ciekawa, przytulna i taka kameralna.
Właśnie. W dawnych czasach są trzy lokale pod nazwą „Kameralna”:
dzienna, nocna z dancingiem i ta od ulicy Kopernika - dla smutnych,
wozaków, zagonionych i mało forsiastych. I oczywiście teatr
„Kameralny”.
Przechowuję
dwa zaproszenia do tego teatru - na dwie osoby.
„Kierownictwo
i Zespół Teatru Polskiego zapraszają Ob. Prez. Jarosława
Iwaszkiewicza na premierę komedii Jarosława Iwaszkiewicza „Wesele
Pana Balzaka” na scenie Kameralnej. Lipiec 1959”
CIEKAWE:
teatr zaprasza ob. Prezesa Jarosława Iwaszkiewicza na premierę
komedii Jarosława Iwaszkiewicza.
Drugie
zaproszenie (rok 1967) na premierę „Kosmogonii”. Byłem na obu
przedstawieniach.
● Przez
jakiś czas moja teściowa pracuje u „Dziennikarzy” jako
bufetowa. Na ostatnim piętrze tego budynku jest łazienka. Po
znajomości korzystaliśmy z moją żoną ze wspólnych
kąpieli. Ciekawsza i lepsza pod każdym względem była łaźnia na
Chmielnej „Diana”. Łazienki duże, wanny miedziane - niektóre
dwuosobowe! W tej to „Dianie” (opowiadała mi moja kobieta)
spotkały się przypadkowo prawie gołe największe dwie rywalki:
Wanda K. i Krysia. Obie takie piękne i młode. Ile bym dał żeby tę
scenę zobaczyć. Wanda już nie żyje. Krysia chodzi o lasce.
Okrutny czasie.
Ktoś
stwierdził: „Czas jest najlepszym nauczycielem, szkoda tylko że
uśmierca swoich uczniów.”
●Pierwszego
maja spotykam się na mieście z moim bratem. Jesteśmy odświętnie
ubrani, w białych koszulach, ale bez czerwonych krawatów.
Zmęczeni wracamy na Foksal, na obiad. Wchodzimy, patrzę a na
podłodze korytarza ślady czarnych stóp, jak by namalowane
pod szablon. Myślę sobie, komu przyszło do głowy i to dziś,
malować mieszkanie na czarno. Stopki
prowadzą
w stronę naszego pokoju. Wszystko się szybko wyjaśnia. Wybuch
sadzy zamienił nasz jasny, słoneczny pokój w stary i używany
komin.
Podobno
moja żona (tego nie widziałem) latała po podwórku wołając:
„Pani Kiełbusowa (to dozorczyni) sadze mnie wybuchły!” Teściowa
widzi przez okno swoją na czarno pomalowaną córkę. Podaje
jej przez lufcik kieliszek spirytusu aby przepłukała gardło od
sadzy.
Żyje
z nami najmilsze stworzenie - suczka ALFA - szkocki terier. Nim sadze
wybuchły żona smaruje w celach kosmetycznych twarz tłustym kremem.
Gdy tumany sadzy wciskały się w każdy zakamarek - nawet do
zamkniętej lodówki, cała jej twarz stała się czarna.
Alfeczka, kiedy spojrzała na swoją panią nie poznała jej i
zaczęła szczekać. Biedna psina, co ona sobie myślała. Co ci
ludzie wyprawiają?
Dla
nas święto pracy 1-Maja był dniem pracy i to ciężkiej.
●W
suterenie mieszka „kulawa”. Tak ją tę kobietę nazywają z
powodu kalectwa- brak jednej nogi.
Byliśmy
raz zaproszeni z żoną do niej i jej chłopa. Izba śmierdząca
stęchlizną, podłoga bez desek, tylko klepisko dobrze ubite. Słońce
nigdy do nich nie zagląda. Kulawa prowadzi kiosk (120x120) z
papierosami, na rogu Foksal i Kopernika. Miejsca tylko dla niej. Zimą
musi zmieścić się piecyk „koza”. Jak napaliła dym wychodził
blaszaną rurą na zewnątrz ulicy. Może trochę tego jej „zapachu”
wpadało w otwarte okno nocnej „Kamery”.
Zestawienie
dymiącej budy z pięknym domem miało swój urok, czegoś
egzotycznego.
Proteza
Kulawej (niech będzie z dużej litery) gdy szła, głośno
skrzypiała, jak nienaoliwione żelastwo. Jej mąż ,też kaleka,
kiedyś wieczorową porą tak zaprawił, że podczas błogiego snu
zmarł. Na darmo czeka z nadzieją, aby się zaprawić i wyleczyć
kaca.
● O
innym nieszczęśniku. Mieszka samotnie na poddaszu. Okno wychodzi na
ulicę. W jakimś amoku, białej gorączce, zaczyna rozrabiać a
właściwie rozbierać piec kaflowy. Rzuca nimi przez okno. Strażacy
nie mogą dostać się do niego przez drzwi. Przystawiają więc
wielką drabinę do okna. Szaleniec ciska kaflami w strażaków.
Jak zabrakło „pocisków” sam skacze przez okno na bruk. O
jednego jeszcze sąsiada mniej.
●Lubiłem
latem odgłosy podwórka i ulicy. Szybujące w kółko,
podczas nauki latania, popiskujące jaskółki (pamiętam z
dzieciństwa te krótkie sygnały dla młodych).
Okna
pootwierane, a z nich płynie mieszanina różności. Hejnał z
Wieży Mariackiej, po chwili dokładny czas godziny dwunastej, stan
wód w głównych rzekach Polski. Zaraz potem spiker
zapowiada występy kapeli Dzierżanowskiego, albo orkiestry Polskiego
Radia pod dyrekcją Stefana Rachonia.
I
nuda niedzielnego dnia nie ma końca!
●W
dawnych
latach brama o godzinie 22-giej była zamykana.
Stróżówka
we wnęce bramy i okno na podwórko. Cieciowa mogła widzieć,
co się dzieje w „studni” i w bramie.
Trzepak
w centralnym punkcie podwórka. Wywieszka podawała godziny
trzepania. Na ten czas lokatorzy szczelnie zamykają okna.
Tuż
po Nowym Roku dozorczyni robi obchód swoich lokatorów.
Wręcza krzywo przycięty kartonik z odręcznym napisem: „Nowego
Roku życzy dozorczyni”. Właściwie to dobrze. Jest w tej treści
życzenie przeżycia całego nadchodzącego roku.
Trzeba
(wypadało)
dać
parę złotych za te szczere wyrazy!
Kto
zgadnie ile płaciliśmy komornego? Ale od początku. Opłaty za
czynsz zbierał administrator właściciela kamienicy pana J. Wedla.
Starszy pan co miesiąc pobierał opłaty, zapisując ołówkiem
w małym notatniku. Uwaga: za nasz pokój płaciliśmy około
trzech złotych!
A
propos Wedla. Na usilne starania Jarosława uruchomiono (niedobre
słowo) na powrót lokal E. Wedel („22 Lipca”) przy ulicy
Szpitalnej. Z tej to przyczyny Jarosław został honorowym
kierownikiem tego pięknego salonu. Dla Jarosława było to miejsce
Jego młodości i wspomnień.
Może
dlatego któregoś dnia wstąpił do nas na Foksal i zaprosił
mnie i Rózię do pijalni na gorącą czekoladę. Wejście
również od ulicy Górskiego.
Osobno
jest tekst z cyklu marginalia pt. „Staroświecki sklep”.
● Jarosław
przywiózł z Moskwy magnetofon „Melodia”. Ciężki jak
diabli. Zapis w moim notatniku: „ 25 stycznia 1966. Był u nas
Jarosław z Zygmuntem Mycielskim - przesłuchanie z magnetofonu
nowego utworu pana Zygmunta.”
Zbyszek
R. organizuje prywatkę u siebie w Ursusie. Dźwigamy „Melodię”
we dwóch. Jeden nie dałby rady.
Był
Jarosław u nas na obiedzie! Zjawił się Zbyszek R. Dużo mówiło
się o muzyce. Jarosław zwrócił uwagę Zbyszkowi (mnie też
się przydała), że w słowie muzyka należy kłaść
akcent
na początku tego wyrazu. Zbyszek wziął sobie to do serca. Swoim
uczniom mówi zawsze o tym akcencie.
● 7
stycznia 1961. Święto Trzech Króli - skasowane.
● Na
drugim piętrze mieszka staruszka opiekująca się dwojgiem swoich
wnuków.
Babcia
któregoś dnia myje wysokie okno, wychodzące na podwórko.
Przeliczyła swoje możliwości. Spadła i się zabiła - krótko
mówiąc. Przyjechało pogotowie, milicja.
Wraca
sąsiadka z pracy. Gdy zobaczyła trupa jeszcze nie przykrytego -
zemdlała.
Ekipa
pogotowia zostawia denatkę i ratuje zemdloną. Słusznie!
● Załatwiam
zegarek dla żony - na raty (!).
Idziemy
z Jarosławem do kina „Wars” na film „Tam gdzie rosną
poziomki”. Po ciekawym filmie, parę kroków dalej kolacja w
„Rycerskiej”. Czy może być lepsze popołudnie? Dostałem od
opiekuna 500 zł na pobyt w Pobierowie.
● Mamy
wreszcie kino w domu, telewizor „Wisła”. Tak chyba nazwany ze
względu na to, że ciągle coś w nim szwankuje i co i rusz przez
ekran przepływają fale wiślane. Czasami pomogło jak mocno pięścią
walnęło go w górną obudowę.
Przy
końcu stycznia 1964 roku telewizja nadaje obraz pt. „Portrety” -
o Jarosławie. Przyszli do nas na Foksal aby to zobaczyć Ciocia
Hania z Jarosławem i pani Stanisława Horzycowa.
● Zamówiłem
w Polskim Radio utwór K. Szymanowskiego „Źródło
Aretuzy” z dedykacją: kochanej żonie Krystynie od męża
Wiesława. Oczywiście pomylono imię i zamiast Wiesław popłynął
w eter Wacław.
Lubię
ten utwór pana Karola i „Harnasie” też.
Z
NOTATNIKA
● Chrzest
Rózi w kościele Św. Krzyża. Jarosław i ciotka Krysi
rodzicami chrzestnymi. Odbywa się to dn.21.10.1956.
Czas
gorących dni października. Gomułka zostaje I-szym sekretarzem.
● Z
Jarosławem na filmie „Popiół i diament”. Po filmie
kolacja w „Bristolu”. Podaje kelner Władek Kuświk.
●l
kwietnia 1960.
Zaczynam
pracę w telewizji na Pl. Powstańców Warszawy. Jak dostałem
pierwszą wypłatę, zaprosiłem opiekuna na obiad do „Kameralnej”.
Nareszcie ja za swoje zarobione pieniądze mogłem fundować.
● Zdarzało
mi się wracać do domu późną porą przez ulicę Chmielną.
W bramach stały, może lepiej „urzędowały” różne
panie, w różnym wieku. Nagle słyszę jedną z nich -
syneczku pójdziemy do mnie? Przestraszony przyspieszyłem
kroku. Mogłaby dla reklamy zaśpiewać jeden z kupletów,
których słuchałem na Woli. Może bym się wtedy dał skusić:
„Jestem
panienka z b....lu
znają
mnie wszyscy frajerzy
mam
temperament gorący
straciłam
cnotę niechcący”.
EPITAFIUM
● Tak
więc nasza stara, ponad stuletnia kamienica dogorywa. Ani wojny, ani
powstanie Warszawskie nie zamieniło jej grubych murów w
ruinę. Ocalała. Trochę śladów od kul karabinowych na
ścianie od ulicy. I to wszystko.
Brama
jeszcze otwarta, na noc już nie ma komu zamykać. Staruszka co jakiś
czas służy różnym ekipom filmowym za scenografię. Nic nie
trzeba przemalowywać, przerabiać. Cały urok w jej starości
omszałej, ale dostojnej, przedwojennej.
Jak
już powiedziałem: pożogi, bomby lotnicze oszczędziły kamienicę.
Przechodzę koło niej niemal codziennie. Widzę bezsilny jak
czas mijający robi swoje.
I
przyjdzie koniec kamienicy - staruszki przy FOKSAL 13.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz