środa, 25 stycznia 2012

Jarosław Iwaszkiewicz, Białobrzegi, Pilica...

Janusz Termer                                                                                               Drobiazgów duch....



Jarosław Iwaszkiewicz o Białobrzegach i Pilicy



plus parę mini przypisów









Z Dzienników Jarosława Iwaszkiewicza, tom drugi, wyd. 2010; pod datą 2 czerwca 1958 czytamy:

Przed chwilą skończyłem czytać "Podróż" Stasia Dygata. Śliczne to i nie dziwię się, że się wszystkim podoba. Młodzi mówią "kapitalna powieść" (KTT). Ale właśnie w tym sęk - że to powieść na poziomie "młodych". Chyba zestarzeje się wraz z nimi. Jest przede wszystkim demodé, a im się wydaje, że to jest bardzo "współczesne". Zupełnie to jest przedwczorajsze w styla Bella Girodeaux, bajka o pozorach realizmu. Parę paradoksów, parę dowcipów, urocza kobieta - zupełnie nieprawdopodobna przebieranka (Bella za arrasem schowana - coś w tym rodzaju). Czyta się bardzo dobrze. Ale trochę za bardzo francuskie... Tam tylko, gdzie mówi o Białobrzegach, o Pilicy, tam gdzie mówi o Oli (Bonacka?), tam jest uroczy, a przecież to i moje wspomnienia (s. 227).


A pod datą 30 października 1962 roku Jarosław Iwaszkiewicz wracający właśnie z ulubionego Sandomierza notuje z lekką nutką sympatii, ale i autoironii:

Z tak głębokim wzruszeniem przejeżdżałem przez Opatów, Ostrowiec, Iłżę, Jedlińsk, Białobrzegi: Pilica zawsze najwdzięczniejsza z naszych rzek, a o tej porze pełna wody i szczególnie poetycka. Płakać się chce, kiedy to się wszystko tak mija, w tak szybkim tempie. I ludzie tacy cudowni, prości, uśmiechnięci, zdawałoby się bez problemów. Jakieś złudzenie - ale szczęśliwe złudzenie.


Z arcyciekawego zbioru Jarosława Iwaszkiewicza Podróże do Polski, wyd. z 1977 r., warto przytoczyć fragmenty rozdziału pt. Jazdy do Sandomierza:

Okropnie lubię te kilometry za Grójcem. Tu się od dawna nic nie zmieniło. Kiedy pierwszy raz przejeżdżałem tędy samochodem, na szosę wyszły dwie sarny i koziołek (a było to, przypomnijmy, na początku lat 30. XX wieku!). Od tego czasu nie widziałem tu już płowej zwierzyny, bo stoi tu znak ostrzegawczy. Znak ten przypomina mi zawsze piękny kawałek prozy Marii Dąbrowskiej Achtung Hirsche (uwaga jelenie)! Powtarzam sobie półgłosem: Achtung Hirsche!


Tu się zaczynają pełne wdzięku skoki drogi i wzgórki, z których się otwierają już horyzonty pokryte lasami - Puszcza Kozienicka i lasy szydłowieckie już są tu widoczne i widać, jak wszystko zmierza ku Górom Świętokrzyskim. I wreszcie otwiera się w dali, w głębi widok na most na Pilicy. Dawniej jego sylweta rysowała się biało, teraz jest ciemna i pod takim dziwnym kątem do drogi.


Zjeżdża się w dolinę Pilicy. Pilica jest najładniejszym dopływem Wisły, pełna wdzięku woda, pełna wysp i mielizn, pełna łąk i kęp drzewnych, z mnóstwem białych gęsi na zielonych brzegach.


To już i Białobrzegi. W miarę jak tędy jeździłem, obserwowałem odrastanie miasta, odbudowę bardzo zniszczonego kościoła, odbudowę skromnej plebanii. Wreszcie odwiedziłem tę plebanię, kiedy przeniesiono do niej z Iłży księdza kanonika Wiaczesława Młodożeńca.


Ksiądz kanonik należy do wspaniałej dynastii chłopskiej, tak zasłużonej dla polskiej kultury. Jego bratem był Stanisław Młodożeniec, chłopski poeta, jedyny, którego prawdziwie można nazwać szczerym futurystą. Skąd ten futurysta wśród chłopów? Spiritus flat ubi vult. Bratankiem księdza kanonika jest Jaś Młodożeniec, którego plakaty przysporzyły nam tyle sławy na świecie. Szwagrem księdza jest Wincenty Burek, chłopski filozof, autor słynnej Drogi przez wieś...


Czyż nie ładna rodzinka? Ma w kulturze polskiej zasługi większe niż królewska dynastia Saska...


Między Grójcem a Białobrzegami najdłuższy kawał drogi prosty jak starzała. Ale ma się wrażenie "prostej" drogi za Białobrzegami - zwłaszcza dawniej, gdy przy wsi Gózd skręcało się pod prostym kątem na drogę zorientowaną na kościół w Jedlińsku. Ten zakręt po prostym kątem najpierw z całej drogi uporządkowano - i teraz, gdy ścięto piękne topolowe aleje, które się wznosiły po obu stronach szosy, jeździ się prosto na kościół w Jedlińsku. W ostatniej chwili szosa zbacza na prawo i kościół, którego dwie wieże wydają się naprawdę wspaniałe, pozostaje z boku - i skręca się ku Radomiowi (s. 200).

PS. 1.
Dlaczego Białobrzegi i Pilica? Ano dlatego, że te uwagi - cytaty z Jarosława Iwaszkiewicza pasowały mi jak ulał, podczas spotkania z młodzieżą szkolną okazji dorocznego święta tego miasta. Zostaliśmy tu zaproszeni wraz z kilkoma kolegami ze Stowarzyszenia Kultury Europejskiej (SEC, które pisarz ten zakładał przed 60 laty w Wenecji wraz z innymi europejskimi twórcami kultury). I sprawdziło się rzeczywiście: cytaty te przysłużyły się bardzo mocno do rozbudzenia wyobraźni i zainteresowania młodzieży białobrzeskiej sprawami swojego rodzinnego miasta. Do wprowadzenia słuchaczy w poważną problematykę: styku tradycji z nieuchronnymi cywilizacyjnymi - i innymi - zmianami dokonującymi się wokół. Oraz do zwrócenia uwagi tychże młodych słuchaczy na znaczenie, poznawczą rangę i wagę tych drobnych pozornie i niby marginalnych dziennikowych pisarskich zapisków - po latach. I oczywiście nie chodziło tutaj tylko Białobrzegi czy o "proste" lub "krzywe" drogi tam prowadzące!

PS. 2.
I jeszcze słówko o tym zapisku z Dzienników "starego" Jarosława Iwaszkiewicza (a miał on wówczas 64 lata), dotyczącym tej głośnej niegdyś powieści "młodego" Stanisława Dygata (a miał on wówczas 34 lata, nawiasem mówiąc dziś zapewne należałby jeszcze do Koła Młodych!). Białobrzegi tam są rzeczywiście wymienione wprost (sam niejednokrotnie zerkałem ciekawie po lekturze Podróży na brzeg Pilicy ze starego mostu jadąc tędy w stronę Radomia, Kielc, Krakowa czy jeszcze dalej gdzieś na południe), ale występują w powieści Stanisława Dygata w zdecydowanie marginalnej roli, bo były tutaj tylko synonimem niespełnionych marzeń - i kompleksów - bohatera utworu, który zamiast spędzać wakacje w jakimś renomowanym kurorcie na południu Europy musiał zadowolić się namiotem rozbitym nad Pilicą pod Białobrzegami! A kiedy mógł już wyjechać na ten wymarzony urlop do Włoch, to... wcale nie stał się przez to bardziej szczęśliwym człowiekiem (powieść powstała w duchu modnej wówczas filozofii egzystencjalnej spod znaku prozy Alberta Camusa i J.P. Sartre'a). Otóż, moim zdaniem, Jarosław Iwaszkiewicz wykazał się tutaj lepszym pisarskim "nosem" oraz bardziej przenikliwym znawcą literatury, niż większość ówczesnych zawodowych oceniaczy literatury - i większości czytelników - wynoszących wtedy Podróż Dygata pod niebiosa literackich sukcesów, podczas gdy proza ta, trzeba przyznać, rzeczywiście nie dorasta do pięt, jak widać to dobrze dzisiaj, po latach, znakomitemu debiutowi, jakim było Jezioro Bodeńskie tegoż pisarza.

PS. 3
A i widok ze starego mostu w Białobrzegach rzadko kto już dziś ogląda, bo wszystko to uległo tutaj wielkiej zmianie. W ostatnich latach powstał nowoczesny, prosty i szybki jak strzała drogowy objazd Białobrzegów, tzw. u nas "trasa szybkiego ruchu", pozostawiająca to miasteczko na uboczu, nad czym zresztą - nie bez racji - ubolewają obecnie jego mieszkańcy.

J.T.

sobota, 7 stycznia 2012

Przypomnienie Wilhelma Macha

Janusz Termer


Przypomnienie Wilhelma Macha: w 95 rocznicę urodzin
Bezpośrednią inspiracją dla tego krótkiego przypomnienia osoby i twórczości Wilhelma Macha stała się dla mnie nie tyle "okrągła" rocznica urodzin (tak naprawdę to wszystkie są okrągłe!) tego wybitnego prozaika, co niedawna dość przypadkowa rozmowa z pewnym młodym doktorantem z warszawskiej polonistyki. Zorientowałem się wówczas - z wielkim zresztą zaskoczonym zdziwieniem, że myli on nazwisko tego "naszego" polskiego pisarza z nazwiskiem - wybitnego również - fizyka i filozofa austriackiego z przełomu XIX i XX wieku Ernsta Macha, współtwórcy tzw. empiriokrytycyzmu (zwanego także od jego nazwiska machizmem, nurtem znanym nawiasem mówiąc także i z tego, że w ostrą polemikę z poglądami "machistów" wdawał się Lenin w swej pracy Materializm i empiriokrytycyzm)....
Sic transit gloria - można by po raz kolejny powtórzyć - z tej okazji. Młode pokolenia nie pamiętają już nawet nazwiska Wilhelma Macha; nie wiedzą nic o jego tak głośnym dorobku pisarskim, który wywoływał kiedyś, przed paroma dziesiątkami lat zaledwie tak wielkie emocje czytelnicze i ogromne zainteresowanie krytyki, ostre dyskusje i polemiki: zwłaszcza w latach 60. i 70. Sam jestem autorem niewielkiej książeczki poświęconej Machowi ("naszemu" oczywiście), wydanej w 1978 r. w PIW-owskiej, nieistniejącej już od wielu, wielu lat serii (a komu by to wadziło gdyby istniała do dziś), czyli "Portrety współczesnych pisarzy polskich". Toteż czuję się w obowiązku przypomnieć pokrótce tę tak ważną niegdyś postać życia literackiego "minionych lat".

Wilhelm Mach urodził się 1 stycznia 1917 w rodzinie chłopskiej we wsi Kamionka na rzeszowszczyźnie, a zmarł 2 lipca 1965 w Warszawie. Miedzy tymi datami zawarta jest znamienna droga awansu społecznego i intelektualnego zdolnego i ciekawego świata wiejskiego chłopaka, który przed wojną zdążył ukończyć Państwowe Pedagogium w Krakowie, a już wkrótce walczył w kampanii wrześniowej 1939. Po wojnie studiował polonistykę na UJ i został z poręki samego Kazimierza Wyki sekretarzem redakcji miesięcznika "Twórczość" i członkiem Związku Literatów Polskich: jedynie na podstawie obszernego prywatnego listu napisanego do profesora Wyki! Był potem przez rok stypendystą rządu francuskiego w Paryżu, a od roku 1950 w Warszawie kierownikiem działu prozy w tygodniku "Nowa Kultura". Jako prozaik debiutował pisaną tuż po wojnie, ale wydaną dopiero w 1950, powieścią psychologiczną Rdza (jej wielką admiratorką była Zofia Nałkowska), jedną z najciekawszych polskich książek o wojnie i okupacji, utwór dający się i dzisiaj czytać z satysfakcją - ręczę - jako prozatorskie dzieło demitologizujące wiele polskich mitów i stereotypów tamtych lat, zdecydowanie odbiegające od tradycyjnie utartych - wówczas i dziś jeszcze używanych nie tylko w prozie - niemiłosiernie wyekspolatowanych martyrologicznych wzorców i konwencji.

Wilhelm Mach odszedł w apogeum swej pisarskiej sławy i czytelniczego powodzenia. Przedwcześnie i „w pełni sił twórczych”, jak pisano w nekrologach. Ale też i powoli wydawcy (a za nimi i czytelnicy) coraz bardziej zapominali o jego książkach. Pozostawił ich po sobie zaledwie sześć (pięć powieści i tom opowiadań Doświadczenia i przypadki, 1954 oraz pośmiertnie wydane Szlice literackie, t. 1-2, 1971). Pozostała po nim wdzięczna i żywa po dziś dzień - głównie w co starszych, jak się okazuje, środowiskach czytelniczych oraz zawodowych badaczy literatury - legenda wielkiego eksperymentatora (Góry nad czarnym morzem, 1961) oraz wielka legenda i sława mecenasa, promotora znacznej części ówczesnej młodej literatury polskiej (pokolenia Wiesława Myśliwskiego czy Mariana Pilota).

Każda następna jego powieść była inna, chociaż Mach pisał właściwie ciągle „jedną i tę samą księgę swego żywota” (Kazimierz Wyka), jakby robiąc nieustające przymiarki do najwłaściwszego spożytkowania swego talentu. Nie wyszła mu może całkiem zwycięsko tylko próba walki z "socrealistycznymi pokusami" czysto socjologicznej konstrukcji losu ludzkiego w powieści Jaworowy dom (1954), choć i tutaj daleki był od stosunku prostej politycznej podległości regułom tej odgórnie wówczas narzucanej twórcom „poetyki”. Ale już wydane po październikowym przełomie Życie duże i małe (1959), proza świetnie utrzymana w ryzach baśniowo-mitologicznego realizmu, przywróciło dawny artystycznie i poznawczo czysty blask jego prozie, znany z Rdzy. Blask podtrzymywany następnie eksperymentalnymi narracyjnie i fabularnie Górami nad czarnym morzem (1961) oraz ambitną próbą stworzenia wzorca nowoczesnej popularnej powieści użytkowej w Agnieszce, córce Kolumba (1964, ekranizacja). Trzeba jednak powiedzieć wyraźnie: z wyjątkiem tej ostatniej powieści, nie były to nigdy - i chyba nie będą już nigdy - książki dla masowego odbiorcy.
Warto jednakże, a to wcale nie ze względów rocznicowych, upomnieć się o wznowienie paru książek Wilhelma Macha, a zwłaszcza Rdzy i Życia dużego i małego, których walory czytelnicze i poznawcze nie tylko że nic nie straciły na wartości , a przeciwnie - z upływem lat - zyskały, jako przenikliwe spojrzenie na egzystencję ludzką i tak przecież „poplątaną” rzeczywistość polską minionego stulecia. Z tych samych względów przypomnieć też wypada o Górach nad czarnym morzem, książce nie wznawianej od trzydziestu paru lat, a obrosłej tak wielką estymą krytyczną i bogatą literaturą przedmiotu (jak i mnóstwem nieporozumień), będącej nadal także wdzięcznym przedmiotem analiz i ćwiczeń polonistycznych.
Powieść ta (Góry...) powstała w okresie dla literatury polskiej przełomowym: wielkiego i twórczego ścierania siężnych wpływów i stylów myślenia o świecie i człowieku, po czasie literacko "chudym", odrabiania zaległości w dziedzinie przerwanego kontaktu z literaturą światową, zwłaszcza zachodnią w latach 1949-1955. Utwór ten łączono początkowo z modą na francuską "antypowieść" (tak J.P. Sartre nazwał pisarzy nouveau roman: Michela Butora, Nathalie Sarraute, Allana Robbe-Grilleta, Claude'a Simona - późniejszy noblista z 1985).
Wilhelm Mach protestował przeciw temu przypisywaniu go do tego literackiego nurtu pisząc: "Jakkolwiek zamysł mej powieści zrodził się długo wcześniej przed sensacjami antypowieści, to przecież w trakcie pisania zużyłem dużo pasji, aby najdobitniej przedstawić moje poglądy na literaturę współczesną, a mianowicie, że wierzę w jej istnienie i konieczność, nawet jeśli mam założenia maksymalistyczne czy wręcz utopijne".
Dziś, w dobie rozwielmożnionej kultury masowej i postępującego zaniku ambicji kulturalnych pośród tzw. szerokiej publiczności czytelniczej, trudno będzie wręcz zrozumieć tę autentyczną żarliwość i zarazem towarzyszącą jej wielką zawziętość krytyczno-polemiczną z jaką rzucono się na tę powieść Macha. Jej maksymalizm formalny prowokował do ferowania jednoznacznych wyroków, na tak lub na nie! Teraz dopiero widać w pełni, że był to wielki i ciekawy eksperyment zmierzający istotnie nie tyle w stronę poszukiwania nowych rozwiązań czysto formalnych, co przede wszystkim nowych wartości poznawczych. Wilhelmowi Machowi nie wystarczała już tradycja Lawrence'a Sterna (Życie i myśli JW Pana Tristrama Shandy, romantycznej powieści dygresyjnej, Karola Irzykowskiego (Pałuba), André Gide'a (Fałszerze), Aldousa Huxleya (Kontrapunkt) czy Michela Butora (Odmiany czasu). Nie bawiło go już tak bardzo, jak jego poprzedników, samo świadome wyolbrzymianie roli narratora w powieści, pedantyczne rozgraniczanie tego, co w utworze jest samym "życiem". a co konwenansem i "sztuką". Oto młody ambitny polski pisarz, niesiony falą wielkiego ówcześnie eksperymentatorstwa w literaturze, założył sobie, ni mniej ni więcej, tylko rozwiązanie ...kwadratury koła (literackiego), czyli między innymi wyeliminowania "autorskiego pośrednictwa", tak by "powieść opowiadała się sama". Stąd tutaj na tradycyjnym miejscu autora (narratora) pojawia się w Górach nad czarnym morzem jego sobowtór, mający oddzielać świat fikcji od sfery ingerencji autorskich (a jedynym śladem jego obecności powinna być tyko karta tytułowa!). Lecz zarazem owa zawarta w tym dziele specyficzna dwoistość narracyjna (quasi autor Aleksander i "prawdziwy" narrator Xander) to także element kpiarsko-ironicznej odpowiedzi pisarza na zastygłe, konwencjonalne schematy "realistycznego" opowiadania. Stąd wypowiedzi o charakterze autotematycznym (na temat sztuki powieściowej w ogóle i tego konkretnego utworu) czy żartobliwe przekomarzanie się postaci z różnych czasów i sfer rzeczywistości...
To wszystko było przede wszystkim wyrazem nieufności wobec dominującego w prozie XX-wiecznej subiektywnego "ja” pierwszoosobowej narracji. Wilhelm Mach nie tylko bawił się w literaturę (i literaturą), ale przede wszystkim dążył do możliwie pełnego i dogłębnego ogarnięcia tego niesłychanie zawikłanego zawsze splotu indywidualnych "istnień poszczególnych" (mówiąc językiem Witkacego), postaw, wyborów i zachowań ludzkich odnoszonych dyskretnie do obiektywnych historycznych przypadków. Odwoływania się do pokoleniowej i własnej niepowtarzalnej biografii przez sytuowanej w tle wydarzeń politycznych i społecznych najnowszej historii Polski. Zauważmy przy okazji, że podobne chwyty narracyjne stosował p o t e m Teodor Parnicki w swych powieściach historycznych...

Nic więc w literaturze - jak się okazuje po raz kolejny - nie ginie, ani mija bez echa, co może słuszne jako swego rodzaju pocieszenie dla eksperymentatorów literackich, dla wszystkich tych dzisiejszych młodych pisarzy w Polsce i na świecie (a bywają jeszcze tacy, bywają), którzy nie ulegają presji owej obecnie tak potężnej koniunktury (obliczonej wyłącznie na zysk), na masowo produkowaną łatwiznę i tandetę literacką. Wyrasta ona z ogólnej i dominującej atmosfery "życia ułatwionego", ale też ją zarazem współtworzy i pogłębia. Powstaje bowiem jako społeczny "produkt uboczny" tej dominującej obecnie sytuacji, czyli kulturowej alienacji mas; dojmująco depersonalizujących się stosunków międzyludzkich.

Wilhelm Mach był urodzonym epikiem żyjącym w okresie przesilania się wielkich i autentycznych europejskich i światowych dyskusji artystycznych i literackich. Próbował więc swych sił w różnych formach wyrazu, nieustannie eksperymentował, nieustannie poszukiwał odpowiedzi na dręczące go pytania egzystencjalne: w psychoanalitycznym realizmie psychologicznym (Rdza), w socjologizmie (Jaworowy dom) i perswazjach społecznej dydaktyki (Agnieszka, córka Kolumba), w odkrywaniu wzajemnych związków i determinant między sztuką pisarską a rzeczywistością swojego czasu (Życie duże i małe oraz Góry nad czarnym morzem). Z jak wielkim powodzeniem?
Wilhelm Mach wrzucony w epokę trudnych wyborów (czy była u nas kiedykolwiek - i na świecie - epoka łatwych wyborów?), odnosił znaczące sukcesy literackie. Jak liczni pisarze z jego pokolenia ("pokolenia Kolumbów") został jednak niemal kompletnie zapomniany. Wydaje się, że dobrze byłoby aby pamiętali o tym pisarzu nie tylko dzisiejsi krytycy i poloniści, ale i wydawcy oraz czytelnicy, czyli zwyczajni odbiorcy literatury, którym jego powieści nadal mogą i dziś przynieść naprawdę wiele wielkich i nieoczekiwanych czytelniczych satysfakcji. Ale to właśnie czytelnicy mogą mieć dziś największe kłopoty z zetknięciem się z tą niezwykłą Machową prozą, bo jest ona bardzo trudno obecnie dostępna w sensie fizycznym (w księgarniach nie uświadczysz żadnej z jego książek, jak zresztą i wielu innych wybitnych pisarzy, nie tylko z jego pokolenia...).