czwartek, 24 listopada 2011

Powracająca fala krytyki społecznej w literaturze...

Janusz Termer

Sztuka jest aktem społecznym samotnej jednostki
William Butler Yeats

Nie ma rzeczy bardziej niejasnej niż pojęcie literatury
Robert Escarpit

Dzieło literackie jest krytyką rzeczywistości
Stefan Kawyn




Powracająca fala krytyki społecznej w literaturze pięknej.
Rzut oka i parę cytatów...



Problematyka „krytyki społecznej w literaturze pięknej” (przy całej wieloznaczności słów tutaj użytych) to jedna wielka niebezpieczna kipiel oraz jakże, z każdego punktu widzenia: metodologicznego, jak i rzeczowego, zdradliwa pułapka dla próbującego ją pokonać, zwłaszcza w krótkim wystąpieniu. Świadom tego aż nadto pragnę – ad usum niniejszej wypowiedzi - ograniczyć się do paru uwag ogólnych i odwołać się do kilku cytatów z dzieł różnych autorów i epok historycznoliterackich w przeświadczeniu, że rzucą one chociaż odrobinę światła na te tak wielokrotnie złożone i ciągle na nowo stawiane, problemy związków między sztuką a rzeczywistością, literaturą a życiem społecznym, domagające się nowych, współcześnie zadawanych pytań i prób odpowiedzi...

I.
Ian Watt, wybitny XX-wieczny anglosaski literaturoznawca, zauważa w szkicu Literatura i społeczeństwo (w: W kręgu socjologii literatury, t. 1, tłum. Anna Gettlich, Warszawa, 1980, Biblioteka Krytyki Literackiej): „Skutki ideologii indywidualistycznej ostatnich kilku wieków zostały wzmocnione przez coraz bardziej powszechną opozycję współczesnej elity intelektualnej wobec filisterskich i materialistycznych wartości społecznych. Sprzeczność między pisarzami dawnymi a obecnymi jest jednak tylko częściowa... Z tej perspektywy opozycja literacka między realistami i naturalistami, z ich naciskiem na literalny opis rzeczywistości społecznej, a parnasistami i symbolistami, z ich koncepcja artystycznej autonomii kreacji poetyckiej, nie jest tak absolutna. Mimo bowiem, że spór między tymi, którzy uważają człowieka przede wszystkim za byt społeczny, i tymi, którzy stoją na stanowisku jego indywidualnej wyjątkowości, jest stary jak świat, siła przeciwieństw zaczyna znikać z chwilą, gdy pisarz chwyta za pióro. (...) Jest to jednak akt bardzo szczególnego rodzaju, przypominający nam, że twierdzenie >>literatura i społeczeństwo<< może być mylące z innego jeszcze powodu. Sugeruje ono bowiem bardziej zdecydowane rozróżnienie między obu kategoriami, niż dzieje się to w rzeczywistości. Choćby dlatego, że literatura, w pewnym doskonale słusznym sensie, jest swoim własnym społeczeństwem; jest najsubtelniejszym i najbardziej trwałym środkiem porozumienia międzyludzkiego i nie najbłahszą jej funkcją jest ofiarowanie tym, którzy poznali jej język, rzeczy nieużyczalnych przez żadne inne społeczeństwo” (s. 79-80).
Jeśli nadto zgodzimy się z poglądem Jean-Paul Sartre'a (Czym jest literatura?, tłum. Janusz Lalewicz, Warszawa 1968, Biblioteka Krytyki Literackiej), że w poezji rzecz ma przewagę nad znaczeniem, a w prozie znaczenie przeważa nad rzeczą, to w praktyce twórczej istotnie rzadko zdarzają się przypadki „czyste”. Mylił się więc nauczyciel pana Jourdain z komedii Moliera, pisze komentujący myśl Sartre’a francuski socjolog kultury Robert Escarpit, w szkicu Literatura i społeczeństwo (W kręgu socjologii literatury, t. 1, 1980, Biblioteka Krytyki Literackiej): „wielu poetów pisze prozaicznie, tzn. funkcjonalnie, wielu prozaików pisze poetycko, tzn. egzystencjalnie”.

II.
Narodziny i rozwój postfeudalnego, czyli kapitalistycznego systemu produkcji przemysłowej (Encyklopedia Larousse’a: „System produkcji, którego podstawą są przedsiębiorstwa prywatne oraz wolny rynek”), a wraz z nim nowożytnych liberalnych koncepcji ekonomicznych, społecznych i obywatelskich, miały miejsce, jak wiadomo, przede wszystkim początkowo w Anglii i Francji przełomu XVIII i XIX w.. Potem przyszła inwazja rozprzestrzeniających się szybko ich realizacji praktycznych, w naturalnie swoistych odmianach, i w innych krajach Europy oraz świata. Procesy te mają swoją wspólną genezę oraz bogatą, mimo iż specyficznie zróżnicowaną i - wcale nie zamkniętą – kartę, czyli złożoną historię. Opisywaną i udokumentowaną nie tylko w rozlicznych znanych powszechnie empirycznych opracowaniach naukowo-badawczych oraz teoretycznych rozważaniach wybitnych filozofów, myślicieli społecznych i socjologów XIX i XX w. (od Hegla, Karola Marksa, Hipolita Taine,a, Johna Stuarta Milla, Augusta Comte.a, Emila Durkheima, Maxa Webera, Karla Poppera, Johna K. Galbraitha i wielu, wielu innych), ale przecież także swoje odzwierciedlenie w wyróżniających się, interesujących artystycznie, a równie niezmiernie wartościowych z czysto poznawczego i społecznego punktu widzenia - dziełach sztuki, a zwłaszcza w utworach tak zwanej literatury pięknej – niekoniecznie i nie wyłącznie tej o wyraźnym i konkretnym rodowodzie społeczno-ideowym, nastawionej na krytyczne widzenie rzeczywistości, literatury zwanej potocznie opisowo-realistyczną, tej co to wedle Stendhala miała być „zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu”. Dziś bowiem wiemy doskonale (a pogląd ten z trudem przecież przebijał się do świadomości badaczy literatury), że elementy krytycznego widzenia rzeczywistości społecznej, odnaleźć można również w dziełach formalnie „nierealistycznych”, posługujących się konwencją symbolicznej przypowieści czy wielkiej metafory (jak np. w utworach Franza Kafki). A można i zaryzykować twierdzenie – bez oglądania się na opinię owego nauczyciela pana Jourdin – że odnajdujemy je także, często niespodziewanie, w większości owych pozornie aspołecznych dokonań literackich z różnych nurtów i gatunków twórczości: zarówno w nowatorskiej prozie (np. Ulises Jamesa Joyce’a), jak i awangardowej poezji (np. w wierszach surrealistycznych Louisa Aragona czy Paula Eluarda); nie mówiąc już o dramatopisarstwie, reportażu literackim i krytyce literackiej, owych licznych gatunkowo i znaczeniowo dziełach pozostających w nieprzebranych zasobach dorobku pisarskiego poszczególnych krajów i narodów, powstających i obecnie...
Począwszy od czasów rodzenia się w rewolucyjnych bólach nowego typu, właśnie postfeudalnego, czyli kapitalistycznego społeczeństwa w Europie zachodniej. Od czasów powstawania najbardziej nas tutaj interesujących, jako klasyczne przykłady literatury europejskiej o ambicjach widzenia świata ludzkich, egzystencjalnych doświadczeń i przeżyć, w kontekście uwikłania jednostki oraz grup (klas) w sferę walki sprzecznych interesów i nieuniknionych konfliktów społecznych. Czyli od czasu pojawienia się na rynku (tak, już wtedy rodził się nowoczesny rynek książki), dzieł między innymi Honoriusza Balzaka i Wiktora Hugo, poprzez prozę Gustawa Flauberta, Emila Zolę po Michela Houllbecq’a - we Francji; od Daniela Defoe, lorda Byrona i Karola Dickensa, poprzez Herberta Wellsa, Johna Galsworthy,ego, Aldousa Huxley’a, George’a Orwella, aż do tzw. „młodych gniewnych” i ich dzisiejszych następców - w Anglii; od Aleksandra Puszkina, Mikołaja Gogola, Iwana Turgeniewa, Fiodora Dostojewskiego, Lwa Tołstoja, po Maksyma Gorkiego, Antona Czechowa, Michaiła Bułhakowa, Aleksandra Sołżenicyna, Wiktora Pielewina czy Wiktora Jerofiejewa - w Rosji; od J.W. Goethego i obu – Henryk i Tomasz - Mannów, do Günthera Grassa czy Heinricha Bölla czy Siegfrieda Lenza - w Niemczech... I tak dalej, i tak dalej – w literaturach innych krajów: austriackiej (Robert Musil Człowiek bez właściwości), amerykańskiej (np. Teodor Dreiser Tragedia amerykańska, John Dos Passos i jego trylogia USA czy głośne swego czasu Grona gniewu Johna Steinbecka), latynoskiej (choćby Jorge Amado, ale i pisarze realizmu magicznego z Alejo Carpentierem, Gabrielem Garcia Marguezem i Mario Vargasem-Llossą na czele), a i w innych literaturach przecież: skandynawskiej czy środkowoeuropejskiej, nigdy nie brakowało i nie brakuje pisarzy uwrażliwionych na problematykę społecznych zawirowań, nierówności klasowej i realnych obywatelskich praw, niesprawiedliwości i krzywd ludzkich wynikających z oddziaływania teorii oraz praktyki funkcjonowania dominującego systemu ekonomicznego, czyli w nowożytnych czasach wolnorynkowego kapitalistycznego liberalizmu...
Dzieł literackich także przecież obecnych i tworzonych w innych kulturach, pozaeuropejskich kręgach cywilizacyjnych, w XX wieku zwłaszcza, w krajach poddawanych silnej presji procesów rozwoju przemysłowego, dominującej „filozofii” nieustającego wzrostu produkcji, gry częstokroć sztucznie wywoływanego (rozwój agresywnej reklamy medialnej) popytu i podaży...
Zaobserwować to można w literaturze japońskiej przede wszystkim, mało raczej u nas znanej, powstającej w latach i w atmosferze otwarcia się tego kraju na świat i nowoczesne wzorce postępu ekonomiczno-gospodarczego. Literaturze łączącej wzorce zachodnie z tradycjami rodzimymi. Pisze o tym Mikołaj Melanowicz w swej Historii literatury japońskiej (Warszawa, t. 1-3, 1994-1998), poświęcając osobny rozdział analizom tego swoistego fenomenu, jakim w tej literaturze (podobnie jak w literaturach europejskich, w tym i polskiej) była powstająca od lat dwudziestych XX w. tak zwana proza proletariacka, reportażowa, dramatopisarstwo, publicystyka i czasopisma nakierowane na aktualne problemy socjalne, na dyskusje o wymiarze ideowo-społecznym. Jednak, pisze Mikołaj Melanowicz: „Na początku lat trzydziestych zostały rozwiązane organizacje społeczno-polityczne i artystyczne kierujące tym ruchem, wielu działaczy i pisarzy osadzono w więzieniach, a ich utwory objęto zakazem publikacji. W ten sposób ruch literatury proletariackiej został stłumiony przed rokiem 1935” (s. 124). Co nie znaczy przecież, że problematyka ta w ogóle znikła wtedy na zawsze z kart literatury japońskiej, o czym można się przekonać obserwując dziś wznowienia niektórych utworów z tamtych lat (np. "socrealistyczna" powieść - znana i z polskiego tłumaczenia w 1953 r. - Poławiacze krabów Kobayashi Takiji, powstała w 1929, a wznowiona została w 2008 roku w Japonii w masowym nakładzie), jak i liczne utwory takich między innymi, głośnych i czytanych w wielu krajach świata współczesnych pisarzy (w tym kilku literackich noblistów) z tego kraju, jak choćby Natsume Soseki, Oe Kenzaburo, Tanizaki Janihuro, Abe Kobo...
Tak jak nie znikła z kart literatury innych krajów świata i Europy, gdzie dochodziło także przecież wówczas (w tym i w Polsce międzywojennej lat 30.) do podobnych ingerencji policyjno-administracyjnych w tej dziedzinie.
Dziś tego typu polityczne i cenzuralne nakazy i zakazy są rzadkością w świecie, poza oczywiście krajami rządzonymi twardą dyktatorską ręką. Z jednego głównie, prostego powodu. Oto, nie tylko lewicowi obserwatorzy rzeczywistości społecznej na Zachodzie już dawno zauważyli i ostrzegali – co było faktycznie dość trudne do niedawna do zrozumienia dla ludzi z tej naszej strony muru berlińskiego – że żywiołowe siły wolnego kapitalistycznego rynku mogą być dla sztuki, dla literatury pięknej, dla niezależności pisarskiej (obywatelskiej w ogóle) nie mniej niebezpieczne, a nawet silniejsze i groźniejsze, niż cała potęga autorytarnego państwa. Bo to przecież wolny rynek (owa „niewidzialna ręka rynku”) sam kontroluje i nadzoruje, często degradując i spychając na margines różne sfery życia, w tym kulturę: i to bardziej niż dawniejsze najbardziej surowe naciski zakazów i nakazów państwowych czy cenzuralnych restrykcji...

III.
Wróćmy na chwilę do historii. W literaturze polskiej dwu ostatnich stuleci, czyli od samego początku powolnego i nierównomiernego zrazu wkraczania na ziemie trzech zaborów zasad gospodarki postfeudalnej, pojawiło się wiele pisarskich świadectw związanych z tymi wielkimi społecznie procesami. Począwszy od romantyków, którzy niejako "programowo" uczuleni byli na dolę mas ludowych. W utworach Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego na przykład. Ten ostatni - co ciekawe - pozornie tylko nie zajmował się tak przyziemnymi sprawami jak ekonomia (boć był autorem metafizycznego Króla-Ducha), to przecież był w rezczywistości na tyle obeznany z rynkiem kapitałowym, że utrzymywał się w Paryżu z gry na giełdzie! Natomiast Zygmunt Krasiński (który dzięki ojcu finansowo niezależny), stał się, jak wiadomo, dzięki m. in. doświadczeniom wyniesionym ze swych podróży i obserwacjom społeczeństw zachodnich, autorem wielkiego profetycznego społecznie dramatu - Nieboska komedia - mówiącego o tragedii nieuniknionego starcia klas posiadających z wstępującymi na arenę dziejową podległymi im dotąd ludowymi masami...
Warto też jednak przy tej okazji wspomnieć, na marginesie bodaj, o pewnym preromantycznym jeszcze, dziś kompletnie niemal zapomnianym pisarzu polskim, a mianowicie Fryderyku Skarbku, który w czasie wojen napoleońskich, gdy Kozietulski i inni szwoleżerowie szturmowali w szaleńczym samobójczym ataku wąwóz Samossiera w Hiszpanii, on studiował był ekonomię polityczną w Paryżu, potem został profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, pierwszym polskim teoretykiem ekonomistą, autorem cenionej wówczas w Europie, pisanej po francusku Théorie desrichesses sociales, t. 1-3, 1929, gdzie nawiązywał do klasycznych teorii szkoły ekonomii politycznej Adama Smitha, specjalistą od form społecznego podziału pracy, zwolennikiem liberalizmu gospodarczego (zwolennikiem teorii, uwaga, uwaga, „niewidzialnej ręki rynku”), ale dopuszczał interwencjonizm państwowy zmierzający do poprawy położenia mas pracujących (zakładał Główną Kasę Oszczędności, popierał budowę tanich osad pracowniczych, itp.). Pisywał też syntetyczne opracowania historyczne, jak Dzieje Księstwa Warszawskiego (1860). Był też zarazem autorem paru powieści nawiązujących do nowatorskich form narracyjnych angielskiego pisarza Laurenca Sterna, jego „otwartych” konstrukcji opowiadania, gier z narratorem, ironicznego dystansu, a zarazem odwoływał się do nurtu literackiego europejskiego sentymentalizmu, w typie Nowej Heloizy Jana Jakuba Rousseau, jak np. w powieści Pamiętniki Seglasa (1845), gdzie pierwowzorem bohatera jest sam Fryderyk Chopin...

IV.
Przyspieszenie rozwoju przemysłowego i powstawania dużych skupisk pracowników najemnych na ziemiach polskich, opóźnione nieco wejście w orbitę kapitalistycznych stosunków społecznych w większej skali nastąpiło po upadku powstania styczniowego i m. in. zniesieniu granicy celnej między Królestwem a Rosją. Zareagowali na to mocno twórcy pozytywistyczni, wybitni pisarze tego nurtu z Bolesławem Prusem na czele, jako m. in. autorem głośnego opowiadania (przekłady na kilkanaście języków) Powracająca fala (1880), gdzie po raz pierwszy w literaturze polskiej został opisany strajk robotników. Przypomnijmy pokrótce treść tego opowiadania: jego bohaterem uczynił autor – zwolennik pozytywistycznej myśli społecznej, optującej za rozwojem rodzimej wytwórczości – robotnika Gosławskiego, marzącego o własnym, jak byśmy dziś powiedzieli, „biznesie”, a zatrudnionego w zakładach niemieckiego fabrykanta Adlera. Gosławski ginie w wyniku fatalnych warunków pracy powodowanych przez dążenie pracodawcy, typowego kapitalisty (nie tylko przecież swoich czasów), do osiągania maksymalnie szybkiego zysku tanim kosztem. Ale niesprawiedliwość godząca w robotników najemnych obraca się u Prusa przeciw jej sprawcy, czyli Adlerowi, jak owa, metaforycznie przywołana przez pisarza, „powracająca fala”. Oto syn Adlera broniący honoru ojca przed osądem publicznym ginie w pojedynku, a zrozpaczony ojciec podpala fabrykę i umiera śmiercią samobójczą pod jej gruzami...
Tytuł opowiadania można zatem śmiało uznać za symboliczny, o znacznie szerszej wymowie - znak nadchodzących czasów przyspieszonego rozwoju i masowej produkcji przemysłowej, które przynoszą w efekcie także i związane z tym tragedie ludzkie, prowadzące w konsekwencji – niczym odbita fala powodziowa (tzw. cofka) – do kolejnych dramatów nie tylko indywidualnych, ale także przecież i do społecznych, nieuchronnych, cyklicznych, na trwale wpisanych w system kapitalistycznej gospodarki, zapaści ekonomicznych, do owych powtarzających się kryzysów o znacznie szerszym w naszych czasach zasięgu, bo dotykających i obejmujących już nie tylko poszczególne klasy społeczne czy kraje, ale i całą obecnie globalną międzynarodową zbiorowość. Do kryzysów i zapaści ekonomicznych, których skutki są doświadczane dzisiaj przez nas wszystkich i opisywane potem w specjalistycznych opracowaniach badaczy jako – daremne, jak dotąd niestety - przestrogi...
Literatura polska, tak jak wcześniej (a i później również) znaczna część literatury europejskiej, nie mogła i nie pozostawała nigdy wobec tych procesów obojętna. Posłuchajmy na przykład głosu o trzydzieści lat późniejszego od głosu Bolesława Prusa z Powracającej fali, który zresztą wracał, jak wiemy, do tych spraw wielokrotnie, zwłaszcza w powieści Lalka, której bohater – rzutki i „pozytywny” kapitalista – sam ginie „przywalony resztkami feudalizmu”. Posłuchajmy mianowicie wystąpienia najwybitniejszego polskiego krytyka literackiego – Stanisława Brzozowskiego ze szkicu o Stanisławie Przybyszewskim (tak, tak, tym pisarzu uważanym za skrajnego indywidualistę, zwolennika hasła „sztuka dla sztuki”), gdzie napisał on był słowa jakże przenikliwe i brzmiące po stu latach niezmiernie nadal aktualnie: „Światopogląd naturalistyczny, którym tak chełpi się nowoczesna pseudonaukowa filozofia, jest w gruncie rzeczy odbiciem i wytworem współczesnego naszego społecznego ustroju. (...) faktu, że społeczeństwo jest dziełem ludzkim, jest czymś z człowiekiem, i jego współodpowiedzialnością współmiernym. Jeden dzień przeżyty świadomie w obecnym ustroju wystarcza do zrozumienia całej potworności tego, co się dziś życiem ludzkim nazywa. Wyjdźmy na miasto do robotniczej dzielnicy. Tysiące rodzin zostały pozbawione chleba, dlaczego? Czy chciał je skrzywdzić kto? Takie okrucieństwo byłoby czymś straszliwym, kazałoby przypuszczać jakąś szatańską złą wolę w swym sprawcy. Lecz kim jest tu sprawca? Drobniutka wiadomość wyczytana w gazecie giełdowej wstrzymuje maszyny w obiegu, wyrzuca na bruk setki, tysiące istot. Nie winien nikt: kryzys przemysłowy. Bezpośrednio byłoby niesprawiedliwą rzeczą obwiniać tego lub owego fabrykanta, tego lub owego bankiera, przedstawiciela rządu. To jest ponad nimi, poza nimi. Nikt nie winien z żywych pojedynczych ludzi... Coś bez twarzy, imienia, głosu, druzgocze, w błoto depce ludzkie życia i dusze (...) Codziennie i o każdej chwili spełnia się coś nieludzkiego nad milionami istnień ludzkich – i to jest społeczeństwo. Społeczeństwo nasze mitologizuje równie dobrze, jak każde inne, gdyż uznaje za b y t samoistny dzieło własne, myśl własną. Tylko bóstwa współczesnych społeczeństw są nieosobiste jak one same. W społeczeństwie nowoczesnym ucisk jest nieosobisty, nieludzki, pozaludzki. Wszystkim i wszystkimi rządzi c o ś, co jest poza ludźmi: prawa wytworzone przez człowieka, a jakby wiodące niezawisły od niego żywot. To jest atmosfera, z której wyszła twórczość Przybyszewskiego” (St. Brzozowski Współczesna powieść i krytyka literacka, Warszawa 1974, s. 131, Biblioteka Krytyki Literackiej).
I nie tylko Przybyszewskiego, dodajmy na marginesie tych rozważań Stanisława Brzozowskiego (znawcy, ale prekursora pewnych wątków myśli społeczno-filozoficznej XX w.), bo z podobnej atmosfery wyrastało wielu mu współczesnych, owych niby tak mocno oderwanych od życia modernistów polskich, jak Wacław Berent, Stanisław Wyspiański, Jan Kasprowicz, Karol Irzykowski, Stefan Żeromski, Władysław Reymont... To jest – dodajmy także - atmosfera, z której wyrastała i wyrasta nadal znaczna część twórczości literackiej w Polsce, tej gniewnej, społecznie krytycznej... Tej z okresu międzywojennego dwudziestolecia (jak na przykład proza Przedwiośnia Stefana Żeromskiego, Czarnych skrzydeł Juliusza Kadena-Bandrowskiego, Ludzi stamtąd Marii Dąbrowskiej, Granicy Zofii Nałkowskiej, dramat Szewcy Stanisława Witkiewicza, zbiór wierszy Dymy nad miastem Władysława Broniewskiego, reportaże Ksawergo Pruszyńskiego z podróży po Polsce czy popularnej satyrycznej odmianie prozy w rodzaju Kariery Nikodema Dyzmy Tadeusza Dołęgi-Mostowicza...).
To jest także atmosfera – stała się nią i nadal na naszych oczach niejako staje się i pogłębia - tej rzeczywistości ostatniego mijającego właśnie dwudziestolecia 1990-2010, której świadkami jesteśmy dzisiaj wszyscy...
Jest jednak – i to wcale niemała – różnica w sytuacji literackiej okresu międzywojnia i nam współczesnej. Bowiem rok 1918 (wraz z sytuacją społeczną po rewolucji z 1905 roku) przyniósł bujny rozwój polskiego życia literackiego. W tamtej wolnej po ponad stuleciu zaborów ojczyźnie istniał nadal – i znalazł swój wyrazisty literacki wyraz - rachunek krzywd, których obca dłoń nie była w stanie przekreślić, wobec których pisarz polski, nawet najbardziej awangardowy i zbuntowany przeciw literackim powinnościom i serwitutom narodowym (jak Stanisław Ignacy Witkiewicz, Czesław Miłosz, Julian Przyboś czy Witold Gombrowicz), nie mógł przejść obojętnie. Cóż dopiero mówić o tych pisarzach z klasycznie wielkim uczuleniem na problematykę społeczną. Na przykład Kadenowa, ironiczna radość z odzyskanego śmietnika, znajdowała swoje dopełnienie w geście Cezarego Baryki, hamletyzującego bohatera Przedwiośnia, przyłączającego do robotniczego marszu na Belweder. Pytanie na dziś: czy współczesną literaturę polską stać na nowe Przedwiośnie, które po latach nabrało nowych nieoczekiwanych znaczeń?
Odpowiedź jest trudna bez skrótowego bodaj zarysowania sytuacji i swoistych pułapek, w jakie uwikłali się pisarze społecznicy i cała niemal literatura polska po drugiej wojnie światowej. Mało kto dziś chce pamiętać o tym, że znaczna część inteligencji polskiej, w tym i rzecz jasna pisarzy (twórców sztuki w ogóle), uległa z własnej nieprzymuszonej woli urokowi tej nowej ideologii, owemu, jak je eufemistycznie nazwał Miłosz, ukąszeniu heglowskiemu. Czyli owej pokusie – jakże skądinąd zrozumiałej po latach okrutnego wyniszczenia i zmęczenia okrucieństwami lat wojny i okupacji – odgrywania roli piewców świetlanej przyszłości nowego wspaniałego świata. Wielu pisarzy przyjęło z satysfakcją wyznaczoną im przez nowe władze polityczne rolę inżynierów dusz ludzkich. Pisarz stał się postacią niesłychanie ważną, docenianą i dopieszczaną. Posypały się wysokie nakłady, nagrody oraz inne splendory i wyznaczniki pozycji pisarskiej. A że wielkich dzieł jakoś brakowało, nie miało większego znaczenia. Tak „zwycięstwo” pisarza obracało się w klęskę literatury. Miał odwagę mówić wprost i szczerze po latach o tym – z licznego zastępu ówczesnych beneficjentów systemu – jeden właściwie tylko Adolf Rudnicki w swych wspomnieniach Krakowskie Przedmieście pełne deserów (1986).
Nie po raz pierwszy i nie ostatni, jak się okazało, polityczne uwikłanie literatury odbiło się fatalnie na jej wiarygodności i prestiżu. Wielu z wysoko wywindowanych wówczas twórców teraz próbowało, choć z diametralnie odmiennymi á rebours znakami ideologicznymi i politycznymi, swe pozycje utrzymać. Główny nurt literatury polskiej tego czasu poszedł jednak w inną stronę. Długo, bo aż do końca niemal lat 70. wydawało się, że w stronę całkowicie normalną i zwyczajną, jak w innych normalnych krajach europejskich, że wreszcie z bark literackich tuzów spadł ów ciążący wielu twórcom polskim „płaszcz Konrada” (ojczyzna moja wolna, wolna, więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada – pisał z nadzieją Antoni Słonimski w 1918 roku). Po 1956 r. starsi pisarze, jak na przykład Jarosław Iwaszkiewicz, Jan Parandowski, Jerzy Zawieyski, Tadeusz Breza, Maria Kuncewiczowa, wrócili do swych wcześniejszych zainteresowań i tematów literackich. Powojenni debiutanci, jak Stanisław Dygat, Marian Brandys, Kornel Filipowicz, Tadeusz Konwicki, Wilhelm Mach i wielu innych, pisali teraz swoje najlepsze utwory. Pojawili się z własnymi problemami debiutanci z „pokolenia Współczesności” i następni: od Zbigniewa Herberta, Mirona Białoszewskiego, Jarosława Marka Rymkiewicza czy Stanisława Grochowiaka, po Janusza Krasińskiego, Eugeniusza Kabatca, Władysława Lecha Terleckiego, Marka Nowakowskiego, Janusza Głowackiego, Edwarda Stachurę, Zbigniewa Żakiewicza, czy Bohdana Zadurę i kolejne roczniki pisarskie. Pojawiły się wówczas nowe prądy, nurty tendencje i zjawiska w prozie historycznej (Hanna Malewska, Teodor Parnicki, Henryk Panas, Ryszard Kurylczyk), bogata literatura nurtu chłopskiego (Julian Kawalec, Wiesław Myśliwski, Tadeusz Nowak), proza wojennych rozrachunków „pokolenia Kolumbów”: Romana Bratnego, Witolda Zalewskiego, Stanisława Zielińskiego), proza licznych „antypowieściowych” eksperymentów formalnych (Leopold Buczkowski, Kazimierz Truchanowski, Jan Drzeżdżon), jak i licznych zbiorów prozy reportażowej, wywodzącej się ze „szkoły polskiej” tego gatunku pisarskiego (np. Busz po polsku Ryszarda Kapuścińskiego, zbiory Edmunda Osmańczyka, Jerzego Lovella, Anny Strońskiej, Małgorzaty Szejnert, Janusza Roszki, Stefana Kozickiego, Hanny Krall i wielu in.).
Teraz, po latach mniej niestety, z wielu różnych powodów, dla literatury mniej łaskawych, widać wyraźnie, że mimo wszystkie zewnętrzne ograniczenia polityczno-cenzuralne, które jak się okazało raz jeszcze, nie są dla literatury jednoznacznie niekorzystne. A tego znaczącego dorobku z kilku dekad popaździernikowej odwilży, nie przekreśli nikt i nic: żadne gadanie o jakichś ówczesnych „czarnych dziurach”... Pisarze stali się wtedy znowu autentycznie potrzebni – tym razem przede wszystkim czytelnikom (przypomnijmy sobie te długie kolejki po książki, także polskich autorów). A to chyba najlepszy normalności literackiej sytuacji układ.
Jednakże w latach 80. oraz czasach stanu wojennego znaczna część pisarzy polskich wdała się w nowego typu „romans” z polityką. Jedni z obozem rządzącym, drudzy wręcz przeciwnie – z opozycją. Dla jednych i drugich skończyło się to raczej fatalnie. Owych dzieł wybitnych niespecjalnie wtedy przybyło, a na większość patrzymy dziś z zażenowaniem, przyznają to otwarcie liczni przedstawiciele obu stron. Obowiązywały tu i tam polityczne i personalne kryteria ocen. Nowe polityczne uwikłanie literatury odbiło się fatalnie na jej jakości artystycznej, jak i wiarygodności oraz prestiżu u czytelników...

V.
Gwoli sprawiedliwości historycznoliterackiej powiedzieć trzeba jednak wyraźnie, że przy wszystkich klęskach i nieszczęściach sytuacji literackiej po 1989 roku (a należy do nich m.in. postepujący upadek mecenatu państwowego, jak i spadek zainteresowania literaturą związany z tzw. cywilizacyjną zmianą paradygmatu kulturowego, czyli zwycięską inwazją mas mediów i kultury masowej), istnieją, pojawiają się w ostatniej zwłaszcza dekadzie – szczególnie w interesującym nas tutaj zakresie krytycznej reakcji na społeczną, współczesną rzeczywistość polską – utwory warte zainteresowania. Dotyczy to zarówno dorobku poetyckiego, autorów różnych pokoleń (np. wiersze Tadeusza Różewicza o mocnej wymowie społecznej), a także i wielu debiutantów z już lat funkcjonowania w naszym kraju wolnego rynku (np. Marcin Świetlicki i wielu jego następców), jak i dorobku prozatorskiego autorów różnych pokoleń ostatnich dwu dekad (np. powieści Piotra Siemiona Niskie łąki, Transformejszyn Edwarda Redlińskiego czy Anioł się roześmiał Włodzimierza Kłaczyńskiego, Holding i reszta Józefa Łozińskiego, niektóre utwory Jerzego Pilcha, Andrzeja Stasiuka, Pawła Huelle, Wojciecha Kuczoka, Jacka Dehnela, i wielu, wielu innych mniej może znanych i nagłaśnianych krytycznie autorów), a również i dorobku dramaturgicznego i teatralnego (np. sztuki Włodzimierza Słobodzianka oraz inscenizacje sceniczne Jana Klaty, owe uwspółcześnione adaptacje klasycznych dzieł autorów polskich, np. Szewcy Witkacego czy ostatnio sztukę Kazimierz i Karolina jego węgierskiego rówieśnego Odona von Horvatha).
Stosunki społeczne panujące w tej nowej rzeczywistości politycznej neoliberalnego kapitalizmu ukazywane są bezpośrednio jednak rzadko w nowej literaturze polskiej (sztuce filmowej i teatralnej), zwłaszcza jako diagnozy; jako główne przyczyny rozbijania więzi obywatelskich, jako sposoby nadzorowania zachowań ludzkich, rodzenia się stanów atrofii moralnej pośród owych stad życiowych egoistów zabłąkanych i zagubionych w konsumpcyjnym blichtrze ogromnej, przysłowiowej już i symbolicznej galerii handlowej... Owych sytuacji, gdy dla zachowania pracy i „standardów” życia, wykształceni, wrażliwi i inteligentni skądinąd ludzie gotowi są na wiele (zwłaszcza w tak pospolicie dyscyplinująco sytuacji, jak bankowy kredyt do spłacenia, zaciągnięty na wiele dziesięcioleci), łącznie z przymykaniem oka na ważne problemy społeczne i polityczne, gdy wisi nad tym wszystkim ów współczesny miecz Damoklesa: kryzysu ekonomicznego, owa globalna już teraz, owa prusowska „powracająca fala” przychodząca nagle, a oznaczająca krach rozbudzonych nadziei i złudzeń, zamykanie fabryk i wyrzucanie ludzi na bruk, degradację na wielką skalę różnych grup pracowników najemnych, za co, jak w czasach Stanisława Brzozowskiego, nikt i dziś przecież nie „odpowiada”.
A nasi twórcy, tak nieśmiało w gruncie rzeczy atakujący obecną rzeczywistość społeczną (przyczyniły się do tego niewątpliwie lata panowania socrealistycznej doktryny, dominacji wulgarnej socjologicznie analizy dzieł sztuki, jak i również krępująca wielu cała ta złożoność i propagandowo-piarowskiego zaplątania w widzeniu najnowszej historii politycznej Polski, tak silnie rzutujące na teraźniejszość) - może spróbują kiedyś wyjść śmielej, jak sto lat temu radził Stanisław Brzozowski, na ulice robotniczych dzielnic polskich miast, takich jak Gdańsk, Katowice czy Szczecin albo odwiedzą popegeerowskie wsie czy też pochylą się nad losem milionowych rzesz emigrantów opuszczających kraj (jak w czasach Henryka Sienkiewicza) „za chlebem”? Tematów, wielkich tematów społecznych, nadal nie brakuje. Czekają one na wszystkich. Nie tylko pisarzy.
Janusz Termer