Eugeniusz
Kabatc
Słowo
i czyn
-
od Stanisława Brzozowskiego do Janusza Korczaka –
Uchwała
Sejmu, upamiętniająca 70-lecie tragicznej śmierci Janusza
Korczaka, wielkiego
wychowawcy młodzieży, Rokiem mu poświęconym w życiu publicznym
państwa, ożywiła myśl społeczną, rozwijającą się wokół
niepokojów i sporów o przyszłość nowych pokoleń
Polaków. Czas po temu najwyższy, ale i coraz trudniejszy
wobec chaosu pojęć wolnościowych – z kryzysem wartości
etycznych na czele. Korczak też nie żył w epoce spokoju, w której
rozważania o edukacji humanistycznej i obywatelskiej byłyby łatwe,
przeciwnie, nawet odliczając czas rozbiorowy i dramaty dwóch
wojen, wszak dwudziestolecie wolnej Polski uwikłało się w
sprzeczności narodowe na skalę wręcz destrukcyjną. Pytanie, jakie
padło wtedy z ust tego niezwykłego lekarza i edukatora, dotyczyło
sposobu na wychowanie wychowawców: oto pierwsze i podstawowe
zadanie.
Nie
chcemy pozostawać bezradni wobec tego jednego z najtrudniejszych
problemów edukacyjnych, toteż kurczowo chwytamy się prawd
przez Korczaka odkrytych – lub tylko dobywanych z mroków
niewiedzy – i święcimy jego pamięć z oddaniem, pokorą, a nawet
wstydem. Ten „najpiękniejszy człowiek”, jak go określił Igor
Newerly, zginął wprawdzie jako ofiara holocaustu, ale już przed
wojną ten pisarz i działacz o „wyjątkowo złożonej
osobowości”[wg. Joanny
Olczak-Ronikierowej], miał
nie tylko wielu przyjaciół i zwolenników, lecz i
wrogów. Ocknęliśmy się po wojnie i w uznaniu jego
materialnie twórczej myśli zaczęliśmy powoływać różne
stowarzyszenia korczakowskie, wydawać jego i jemu poświęcone
książki, nakręcać filmy, wystawiać mu sztuki i pomniki. Dzieje
się to na całym świecie, ale przede wszystkim w Polsce, gdzie ci,
co się uratowali przed wojną i przed zagładą, podejmowali próby
przywrócenia wiary w mądre słowo i wytrwały, dzielny czyn
Starego Doktora. Także w Domu Literatury w Warszawie, historycznej
siedzibie Związku Literatów Polskich, któremu niegdyś
przez wiele lat przewodniczyli Jarosław
Iwaszkiewicz i Igor
Newerly, znalazło się –
właśnie przy nich – miejsce na wspólne działanie
memorialne przyjaciół Korczaka, takich jak Józef
Hen, Kazimierz Dębnicki oraz Marta Ciesielska, Hanna Kirchner,
Aleksander Lewin, Michał Wróblewski,
że wymienię przynajmniej garstkę spośród najbardziej
zasłużonych i wytrwałych komentatorów i wydawców.
To w
tymże miejscu na Krakowskim Przedmieściu przywołaliśmy teraz
korczakowskie sprawy naszym nowym niepokojom, organizując – jako
polskie Stowarzyszenie Kultury Europejskiej [SEC] wspólnie z
Pacyfistycznym Stowarzyszeniem Wolnej Myśli oraz Wydziałem Prawa i
Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, a pod honorowym patronatem
Rzecznika Praw Dziecka i rzeczowym mecenatem ZAiKS-u – konferencję
popularno-naukową w hołdzie „heroicznym czynom” Janusza
Korczaka. Pamiętając, jak wiele już w tej mierze uczyniono,
postanowiliśmy bardzo uwspółcześnić znaczenie dorobku tego
pedagoga, opiekuńczego wychowawcy, myśliciela i pisarza, wydobyć z
historii, określając sesje hasłem „Korczak i jego Przyjaciele”.
Poprowadziła ją prof. Maria
Szyszkowska, a głos
zabrały osoby ze środowiska akademickiego, jak prof. Andrzej
Bałandynowicz, dr Anna
Kryniecka, i dr Tomasz
Kozłowski, mówiący
o inspiratorskich i terapeutycznych ideach Korczaka, ale i praktycy i
pisarze, jak dyr. Marcin
Makaruk z Ośrodka
„Wspólny Dom” w Wildze, jak mój znakomity kolega
Józef Hen,
pamiętający czasy współpracy z korczakowskim „Małym
Przeglądem”, jak Janusz
Termer, wynoszący wysoko
moralno-literackie walory „Pamiętnika” Korczaka, sumującego
życie tego oddanego do końca wielkiego Opiekuna Dzieci.
Czując
się współodpowiedzialny za tak pomyślaną debatę
konferencyjną, pozwoliłem sobie "pozszywać"
bogatą, prometejską obecność Starego Doktora w życiu
społeczno-oświatowym
Polaków i Żydów, zastanowić się nad sensem
filozoficznym i antropologicznym teoretycznych "modeli"
oraz wiary w ich skuteczność. Zacząłem od pojęć pozornie
rozchodzących się, lecz ekumenicznie spójnych. Takich, jak
słowo i czyn. Bo to one w swoich najgłębszych funkcjach najsilniej
sprzęgają myśl, postawę i działalność Janusza Korczaka. I
najboleśniej zderzają się ze sobą, jak zawsze, gdy mamy do
czynienia z motywacją twórczą lub rewolucyjną.
Najtrudniej
jest wyrazić sens pojęć prostych. Słowo, czyn – jak nimi trafić
w sedno? Stwierdzamy, że ktoś potrafi o czymś pięknie powiedzieć,
ale żeby coś zrobić... ”Słowa, słowa, słowa”, powtarzamy za
Szekspirem, gdy chcemy ujawnić czyjeś puste obietnice. Czyn zatem
byłby owocem obietnic odpowiedzialnych? Właśnie, bo przecież „na
początku było słowo”; chociaż nie: „Na początku stworzył
Bóg niebo i ziemię”. Stworzył bez słowa? Ależ nie, słowo
było stwórczym objawieniem: ”I r z e k ł Bóg:
„Niech będzie światłość; i s t a ł a się światłość.”
I jeszcze to: „I u c z y n i ł Bóg rozdział między
światłem a ciemnością”. Czy między czynem a słowem?
Ta
sprzeczność przyciąga naszą uwagę swoją jednością sprawczą,
mocą słowa wywołującego czyn. Wszelako nie każdemu tak się
udaje, jak Panu Bogu. My mamy tylko nasze ludzkie supozycje i
oczekiwania. Stąd wynosimy czyny ponad słowo, wyznajemy pokorę
słowa przed wielkością tworzenia. Stąd tyle słów, żeby
to uzasadnić, ukazać siłę i przewagę stwarzania czegoś nad
pozorem tylko, symulacją, intencją. Stąd ludzie kultury duchowej
tęsknią do czynów materialnych lub swoją historyczna
obecność tak często potwierdzają udziałem w wydarzeniach
społeczno-politycznych [np.„Bunt klerków”], a filozofowie
często mają już dość „objaśniania świata” i marzą o tym,
„żeby go zmienić”.
Stanisław
Brzozowski, którego
setną rocznicę śmierci odnotowano [niemrawo] w minionym roku,
należał do tych filozofów, którzy Januszowi
Korczakowi brukowali drogę słowami. Był jednym z
najwcześniejszych przyjaciół dr Henryka Goldszmita, kiedy
ten przeobrażał się twórczo w utopistę Janusza Korczaka.
To były lata przed- i rewolucyjne w Warszawie [1904-1906] i węzeł
splotu trudnych myśli, postrzegań, inspiracji i poszukiwań siebie
w tej gwałtownej rzeczywistości coraz wyraźniej wytyczał obu
przyjaciołom ich przyszłe drogi. Pracowali obok siebie w redakcji
„Głosu”, potem „Przeglądu Społecznego”, rówieśnicy
wywodzący się z pogranicza wschodniej polskości, lecz różni
z pochodzenia środowiskowego i stanu biologicznego – gdy jeden był
chory od wczesnej młodości, drugi lekarzem został. I choć
rozeszły się ich szlaki życiowe, pozostali sobie bliscy do końca.
Opowieści o ich dziejach to osobne dramaty polskich losów.
Wiemy o nich z wielu źródeł i narracji, nieco ożywionych
ostatnio rocznicami śmierci, datami odległymi w czasie i
przestrzeni, wiążących jednak napięciem mentalności, pamięci i
węzłów słów i czynów w panoramie filozofii
pracy. U jednego w koncepcji człowieka wyzwalającego się z
oportunistycznej bierności, u drugiego w przemianie „słowa w
ciało” urzeczywistnienia idei jako filozoficznej praxis.
Druga
połowa XIX w. to dojrzewanie także filozofii do czynu, tej
marksistowskiej przemiany świata, w której miał przewodzić
ruch robotniczy. Stanisław Brzozowski rozwijał podobną myśl,
zauważa Andrzej Walicki,
jako „filozofię dojrzałości dziejowej”, wedle której
„filozofia powinna służyć zadaniom praktycznym, a nie jedynie
poznawczym”. Stąd już tylko krok do tej wysokiej i tak
charakterystycznej oceny, jaką Brzozowski wystawi w swoim artykule
„Janusz Korczak”, opublikowanym w 1906 roku na łamach „Przeglądu
Społecznego”. „Duszą działalności literackiej Janusza
Korczaka - czytamy ze wzrastającym zainteresowaniem – jest walka z
litością”, „usiłowanie wypalenia z siebie tych obłudnych
stanów duchowych, jakie krzewią się w >>sympatycznych<<
kołach warszawskich pod mianem altruizmu”. Jego istotą jest
sprzeczność w takim działaniu, w którym pogarda dla
filantropii i miłosierdzia nieustannie wymienia się z korzystaniem
z ofiarności, co ma być jednak pospolitym „usprawiedliwieniem
sytości”. Brzozowski wręcz znęca się nad taką obrzędową
„warszawką”, nad „ubóstwem przedmiotowej treści”,
przerastającym w „żałosność skarg i jęków”. „Korczak
ujrzał w prawdziwym świetle tę sferę warszawskiej uczuciowości
dlatego, że ją szczerze w sobie przeżył”, [Podobnie jak
Brzozowski, który rozciągnął ją w sobie na mizerny sens
„pokrzepiania serc” i w krytycznym stosunku do „patriotycznych”
osiągnięć literackich Sienkiewicza taką postawę u rodaków
wykpił.]
Ale
i Korczak obdarza Brzozowskiego swoim uznaniem i oddaniem. Znajduje
dobre słowo, gdy trzeba go bronić przed haniebną akcją
oszczerstw, lecz najsympatyczniej, z uczuciem wiary we wspólne
posłannictwo odwołuje się doń w swojej „Szkole życia”, w
której z inspiracji „kochanego Stacha” powstaje utopijny
ośrodek wychowawczy na nędznym wówczas Powiślu Warszawy,
gdzie młodzież „uczyć się będzie, jak żyją ludzie, jak
inaczej żyć można, co umieć i czynić należy, by żyć pełnią
wolnego ducha”...
Bardzo
ciekawą i pogłębioną analizę tego sprzężenia zwrotnego w
owocnym „związku dusz” młodych przyjaciół przedstawił
Andrzej Mencwel w
studium porównawczym „Pamiętnik Stanisława Brzozowskiego i
Pamiętnik Janusza Korczaka, wstęp do paraleli” [„Konstelacje
Stanisława Brzozowskiego”, Wyd. U.W. 2012], zestawiając ze sobą
te dwa dramatyczne teksty, pisane pod koniec życia każdego z
autorów. Nazywa je utworami testamentalnymi, co podpowiada nam
oczekiwanie podsumowania tych dwóch trudnych żywotów,
ale co – pozostając autobiograficzną syntezą – jest
równocześnie głęboką, choć postrzępioną analizą epoki,
a co najważniejsze, także rozpaczliwie humanistycznym przesłaniem.
Wstrząsające
jest to przeniesienie czasu: Stanisław Brzozowski, umierając w roku
1911 w pięknej Florencji, miał lat 33, Janusz Korczak, ginąc w
roku 1942 w strasznej Treblince, przeżył przyjaciela o lat ponad
trzydzieści. Brzozowski śmiertelną chorobą na obczyźnie złożony
mógł jedynie marzyć o wolnej ojczyźnie; Korczak,
doczekawszy się wolnej Polski, przetrwał jej niepodległe blaski i
cienie, by paść wraz z nią w kolejnej wojennej hekatombie. Obaj
udręczeni cierpieniem ciała i duszy: pierwszy skazany przez
okrucieństwo swoich, drugi przez antysemicką nienawiść najeźdźcy.
Pierwszy usilnie poszukujący ostatecznego klucza do absolutu, drugi
z uporem broniąc przed zagładą swoich podopiecznych. Obaj do
ostatniej chwili z pisarską wizją dzieł i pracy na dziesiątki
lat. Wysoko ceni prof. Mencwel poziom myślowy obu Pamiętników:
„Aforystyczna celność zdań poszczególnych, analityczna
trafność fragmentów rozwiniętych, intelektualny rygor
kwestii filozoficznych, stanowią oczywiste przeciwieństwo dykcji i
stylu rozgadanych pamiętników sarmackich.”
„Pamiętnik”
Brzozowskiego ukazał się w kilka lat po śmierci pisarza, bodaj w
roku 1915, „Pamiętnik” Korczaka musiał odczekać lat
kilkanaście, nim się pojawił w druku w roku 1958. Przechowywany
przez Igora Newerlego, niegdyś sekretarza Korczaka [patrz: „Żywe
wiązania”] wprowadził za sobą w praktyczną myśl edukacyjną
całą plejadę młodych pedagogów i wychowawców,
otwierając nową drogę do równie poważnego traktowania
dzieci jak dorosłych. A dorosłym przypominając: „Poznaj siebie,
zanim zechcesz dzieci poznać. Zdaj sobie sprawę z tego, do czego
sam jesteś zdolny, zanim dzieciom zaczniesz wykreślać zakres ich
praw i obowiązków”.
Stanisław
Brzozowski, gdyby zdążył był wkroczyć do katolicyzmu ze swoją
innowacyjną myślą mistyczną, mógłby zostać ważnym
Kościoła reformatorem, a nawet takim na poły socjalistycznym
papieżem. Janusz Korczak wśród swoich heroicznych czynów
zrobił więcej niż trzeba, żeby zostać świętym. Nie jestem
jedyny, do którego ta myśl ewangelicznie powraca, Tadeusz
Konwicki przed kilkunastoma
laty wyznał po swojemu: „Moim świętym epoki pieców jest
doktor Goldszmit. I jeśli mi zdarzy zrobić coś niezłego, okazać
trochę życzliwości bliźniemu, albo napisać kilka ładnych słów
czy zdań – zawsze mi się wtedy wydaje, że pomodliłem się do
Starego Doktora”.
Przeszłość
jest nie tylko ponura. Często unikamy historii, bo nazbyt boli. Nie
róbmy tego, na niewiele to się zda. Janusz Korczak kiedyś
sobie i nam zapisał: „Kto ucieka od historii, tego historia
dogoni”. Ot co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz